środa, 31 grudnia 2014

SKOCZNIA



Mojej córce Marcie
 i wszystkim, którzy poznali skocznię


Była sobie kiedyś zima. Nie królowa, nie wielka pani, w ogóle nie kobieta, więc nie będzie żadnych niespełnionych miłości i zamarzniętych pocałunków. Będzie za to śnieg przez łzy i śnieżny puch.
Chcę napisać o zimie, ale moją głowę nieubłaganie ogarnia gorąco sierpniowego dnia. Poprawiam szybko opaskę na włosach. Tę starą elastyczną, żółtą opaskę, która służyła tylko do odginania upartej grzywki. Obciętej szkolnymi nożyczkami Marty, grzywce, nie wolno było przyklejać się do spoconego czoła. Musiała zawsze wyglądać na niewzruszenie puszystą. Nie pamiętam dlaczego ta grzywka jest taka ważna. Przecież i tak. Zwłaszcza jak wszyscy pójdziemy nocą na skocznię, wiatr zakołysze delikatnie zardzewiałą konstrukcją, a ona będzie skrzypieć i trzeszczeć. Trzeba wziąć ze stajni kilka postronków i jak już się położymy, przywiązać się do balustrady. Żebyśmy nie pospadali zasypiając.Wchodzimy pojedynczo, starając się nie patrzeć na boki ani w dół.  Po ciemku lepiej się wchodzi, bo przez ażur stalowych schodów widać tylko gęstą  miękką czerń. Oddalająca się z każdym krokiem ziemia jest niewidoczna, nie kusi.  Kręcące w brzuchu myśli o spadaniu, czekają cierpliwie na światło dnia. Wiemy, że wrócą o świcie.  W dole stary spękany asfalt, a pod nim cmentarzysko góralskich koni. Z każdym huśnięciem skoczni zgrzytają poluzowane śruby i cichutko szepczą końskie kości.. Tanią słowacką wódkę trzymaliśmy w słoikach pod łóżkami, żeby nabrała pioruńskiej mocy. Chociaż trzy dni, dwa mogło być za mało. Gdy ją piliśmy, niebo osuwało się na nas, gwiezdny pył wciskał się pod ubrania i byliśmy tak piękni, tak niemożliwie piękni., jak wszystkie czerwone zachody słońca nad morzem. Krew gęstniała od słów, serca biły nierówno, potykały się, no bo jak to tak, no jak, no jak? Odarci ze skóry, obrani do pestek, powoli milkliśmy.  Teraz, pozbawieni wszelkiej ochrony, mogliśmy wreszcie spuścić z łańcuchów najwstydliwsze myśli,   najboleśniejsze marzenia.
W te dni niebo nad skocznią nie było studnią bez dna. Wisiało nisko, jak wydęty w dół żagiel i przygniatało nas do desek. Jeszcze chwila i będzie za późno. Czegokolwiek zapragniesz, spełni się.

Tak było wiele razy i może byłoby na zawsze, ale musieliśmy odejść w inne życie. O rozpaczliwych próbach powrotów nigdy nie rozmawialiśmy. Ojciec Aśki zniknął wiele lat temu, tak jak tego chciała. Wielkie miłości, o które tak błagaliśmy, okazały się zbyt wielkie i zabiły nas.
W tym czasie moja córka Marta skończyła 15 lat. Była już gotowa. Pozostawiłam jej skocznię, wiedząc, że sprawiedliwie podzieli się z przyjaciółmi.
Marta, od gwiazd i świstu wiatru, wolała ziemię. Dla niej skocznia stała się dachem nad kwadratem  ciepłego asfaltu. A on, rozpalony słońcem, ogrzewał ją  długo w noc. Cienki kocyk nie tłumił  pieszczotliwego podziemnego tchnienia, z oddali dobiegał pomruk pieniącego się na głazach Dunajca. Reszta dziewczyn kładła się obok, na suchej zakurzonej trawie. Można było spać spokojnie.
We wtorki i czwartki, o szóstej rano, drogą od granicy nadchodził młody Słowak. Ze wzrokiem wpatrzonym w dziewczyny, przyspieszał gwałtownie kroku. Nigdy się nie odezwał. Tak przemijały kolejne nie nasze sierpnie.
Przez lata odrosły nam nowe serca, życie zaokrągliło się i nie bolało już  tak mocno. Czasami tylko coś tak nagle szarpnie ciałem i przez chwilę brak tchu. Tylko tyle.







wtorek, 12 sierpnia 2014

O!


nocą w naszej szafie coś szura i piszczy
ociera się o deski
cichuteńko gada
dwa łaciate, jeden rudy
i jeden prążkowany
O!

poniedziałek, 14 lipca 2014

MAPA. Na zachód



Po lepsze życie poszła i
wzięła siebie całą.
głowę na karku
oczy do patrzenia
uszy do słyszenia
duszę na ramieniu.
Woda ją przyjęła i uniosła
ziemia nie usunęła się spod stóp
wiatr nie porwał
pies nie ugryzł
ogień nie spopielił jej serca
miłość też nie.
Dobrze jej było.

(to tylko banalna piosenka, ale jeśli chcecie, możecie sprawić, że stanie się prawdą) 

Dopiero gdy buchnęła jej nagle krew z nosa, to sobie pomyślała - o cholera jasna! Mimo jasnej cholery krew była ciemna, buraczana, jak aksamitne zasłony w babcinym mieszkaniu na Nowowiejskiej. To właśnie tam, za podwórkiem, rozciągało się szaleństwo zdziczałych ogrodów. Gęstwina Chaszczy nieprzebytych, pociętych wąskimi ścieżkami niczym wąwozami, ze ścianami tak wysokimi, że nic a nic nie pomagały jej sarnie wyskoki w górę i jeśli nie nadążyła za Jurkiem, to sam przekraczał granicę i znikał w anekumenie. Za Chaszczami posapywało miasto i tam nie wolno było, bo nie.
Któregoś dnia, niezmienność rzeczy została naruszona. Od strony miasta nadciągnęły wielkie koparki i doszczętnie zryły anekumenę. Ziemia drżała, a wraz z nią, drżały małe serca. Jurkowe zachłysnęło się zachwytem, bo z patrzenia na wielkie maszyny spłynęła na niego nieznana moc, migocząca i łaskotliwa jak srebrne kuleczki. Naprężała jego chudziutkie mięśnie, oplatała myśli, całowała w czoło, znienacka wpadając do majtek.
 Jej serce, było skręcone z rozpaczy. Okazało się, że nikt poza nią nie ukochał tak mocno Chaszczy, nikt nie wiedział czemu codziennie płacze i wysiewa kropelki krwi z nosa na ścieżki.
Czas płynął szybko. Łzy wyschły, z zasiewów nie wyrosły czerwone kwiaty ani nic innego. Chaszcze otrzymały nową nazwę. Teraz nazywały się Pewex.
Można tam było kupić szampon o zapachu więdnących hiacyntów, również gruszkowe mydło Gessy, które zrobiło furorę nad morzem. Chwilę później  Kate Bush skończyła 21 lat, czas był piękny i pełny. Tradycja krwawień z nosa urwała się i wszyscy o niej zapomnieli. Dopiero rok 2011 przywrócił ją do łask i odtąd panowała znów sprawiedliwie i nieprzerwanie. Przełom maja i czerwca to właśnie wtedy.
Nie mogę się powstrzymać żeby nie wspomnieć o pewnym zdumiewającym zjawisku, (ona mnie o to codziennie pyta) że jedni sąsiedzi zapraszają innych sąsiadów na obiad. Dlaczego to robią i po co? Czy to jest przyjemne? A może wtedy słychać ten straszliwy zgrzyt, gdy rdza się osypuje ze zwrotnic, a w głowie wszystko krzyczy nie! nie! nie?, a w sercu wszystko krzyczy tak? tak! tak! i pociąg wpada na tor zarośnięty jeżynami, czarny sok się rozpryskuje na boki, wszystkie koniuszki języków, tzn. jeden koniuszek tak naprawdę, zaczyna delikatnie zlizywać kropelki nieznanego smaku z ręki. O ten smak chodzi. Może ona się kiedyś dowie jak to jest.

Kate Bush ma już 56 lat.
 Pozwolimy teraz tej historii powolutku rozpłynąć się i zniknąć, a ona, taka niewidoczna, będzie trwać i trwać i trwać.
Na zakończenie piosenka dla Was, dla Kate, dla Kylie i Magdy.
Jeżeli uda się nie myśleć o tekście, (a jest to trudne) to wyraźnie słychać wszystkie wiadukty, skrzyżowania, zwrotnice i mijanki pociągu, który odnalazł nowy tor, tak bardzo nowy, że nie zdążyliśmy go jeszcze popsuć swoimi wyobrażeniami.


ps - ta część mapy to spontan bez poprawek. Sensu tu nie warto szukać, no chyba, że się sam zrobił jak alikwot jakiś :)

sobota, 14 czerwca 2014

test na nieśmiertelność




Maleńka cwerga, zwana Czarnogłówką, niewiele większa od gołębia. Kurka kieszonkowa i naramienna. Odważna jak lew, wspaniała matka i doskonały łowca.
Widziała wiele siostrzanych śmierci, przeżyła sporo ataków jastrzębi, nocnych skradań tumaków i podchodów lisich. Tylko ona jedna została z gromady kur sprzed kilku lat.
Więc nieśmiertelna, bo jak inaczej.
Wczoraj, w jasnym spokojnym dniu, porwał ją lis. Z pyska zwisała mu bezwładna szyja kurki i sterczało wygięte w bok skrzydło. Nasz przeraźliwy krzyk zatrzymał go na moment. Zanim zdążyłyśmy podbiec, przygniótł ją pyskiem do ziemi, poprawił chwyt i niespiesznie odszedł. Obydwa psy spały w domu i miały wszystko w zadzie. Zaspany Klaus wybiegł nareszcie, ale jako niekumaty pies miastowy, nie bardzo wiedział co ma zrobić. Niemrawo ruszył tropem lisa i po chwili wrócił do domu. Na środku podwórka została kupka ciemnych, kropciatych piórek.
No i tyle.
Czarnogłówka wróciła dopiero dzisiaj. Nie, nie ciągnęła za sobą zabitego lisa, bo nie bajka to, tylko prawdziwa opowieść.





czwartek, 12 czerwca 2014

LE QUATTRO VOLTE



LE QUATTRO VOLTE

Zasiew i przenikanie bez końca.
 Piękny.

Uściski ze szczególnym pasterskim pozdrowieniem   GOAT MIT UNS!
Pozdrowienie do dowolnej modyfikacji.


PS. A gdyby ktoś jeszcze capry-sił, że za mało, to można sobie zaaplikować "Goats", ale to już zupełnie inna bajka.


czwartek, 22 maja 2014

Tam gdzie rosną poziomki


Mój dom jest otoczony dywanami kwitnących poziomek..
Gdy wieszam pranie, brodzę w poziomkowych kwiatach. 
Poziomki są wszędzie.






Gdy byłam małym dzieckiem, poziomki zawsze były gotowe. Czekały na mnie w Witowie, od razu czerwone. Całe pięterko góralskiej chałupy nimi pachniało. I mama też.
Tamte poziomki wcale nie musiały kwitnąć, powstawały przecież z maminych czarów.
Te dorosłe nie znają zaklęcia.

Gdzieś się to wszystko zaczęło.
Każdemu inaczej.




środa, 7 maja 2014

Czarnuszka i Cząber w prezencie


Przy takiej serdecznej grupie wsparcia, nie mogło być inaczej!
Oto Czarnuszka i Cząber, których miało nie być.
Weterynarzy było dwóch - ojciec, specjalista od przeżuwaczy, z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem typu "wiedza+oko+ręka", tradycjonalista nie przepadający za nowinkami i jego świeżo "inicjowany" syn, który chętnie wspiera się techniką. W użyciu były różne macanki i usg.
Co się stało, co zawiodło lub co zwiodło, pewnie nigdy się nie dowiemy.
Nadal ich lubię :)

Czarnuszka

Cząber i mama Murka-Mural

zabawa w "Raz dwa trzy, kto ma kreskę, ten patrzy!" :)

czwartek, 1 maja 2014

Dzieci brzydkiego ojca


Jeszcze nie wszystkie, chociaż kwiecień się skończył, a wraz z nim rodzenie kwietnioków.
Przedstawiam Wam dzieci brzydkiego ojca :

GRYKA

ŁAN (i zarazem ONE)

JASKIER

CHABER

ucho  ŁUBINA

LUCERNA

MANNA

MIRT



W kolejce czeka jeszcze Klementyna, a więc pewnie kolejne trojaczki ....  łaaaaaaa!

I jeszcze przed nami bardzo smutna przeprawa. Wywołanie porodu u Murki-Murala, której ciąża obumarła.
Wczoraj dostała pierwszą dawkę, ale w ogóle na nią nie zareagowała. Dzisiaj druga.
Po raz pierwszy narodziny nie będą hymnem na cześć życia.




ps 1 - ojciec Weroniki nie jest bardzo brzydki :)
ps 2 - czy ktoś chciałby kwietnioka?
ps 3 - cały czas czuję, że w tej martwej ciąży rusza się koźlątko ....

sobota, 19 kwietnia 2014

Dla Wszystkich Blackbirdów







Sobie i
Wszystkim, którzy nie mogą się obudzić,
którzy ciągną za sobą złamane skrzydło, zapominając o tym zdrowym.

Odwagi, zaufania i siły!




ps. ....

wtorek, 1 kwietnia 2014

PRZENOSZENIE







"Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie wmówili ci tej historii, że trzeba dokądś dojść, gdyby raczej nauczyli cię tylko, jak być szczęśliwą, nie ruszając się z miejsca. Wszystkie te historie o twojej drodze. Znaleźć własną drogę. Pójść własną drogą. Może jesteśmy stworzeni, aby żyć na placu albo w parku, nie ruszając się stamtąd, patrząc, jak mija życie, może jesteśmy skrzyżowaniem, świat potrzebuje, abyśmy nie ruszali się z miejsca, to byłaby katastrofa, gdybyśmy poszli w pewnej chwili własną drogą, jaką drogą? Inni są drogami, ja jestem placem, nie prowadzę do żadnego miejsca,
ja j e s t e m miejscem."

A.Baricco - "City"


Zawsze myślałam, że jestem człowiekiem - miejscem,  kobietą - jeziorem, z małym strumieniem, który z jednego brzegu wpływa, z drugiego wypływa, nie rzeką, nie wartkim potokiem, nie wodospadem, nie krętą drogą. A jednak wyruszyłam i dałam się porwać, bo zawyli nomadzi w moim sercu. To było prawdziwe szczęście. Na filmach jednak płaczę, gdy ktoś odgarnia firankę i z ulgą wita ten sam od lat widok." Dzięki ci Boże, że nic się nie zmieniło." Wtedy kocham  to jego nieruchome szczęście, nazywane beznadzieją i marazmem. Nomadzi płaczą razem ze mną, znają to,  mają przecież wiele domów i okien z widokiem.
 Może najlepiej jest chodzić w kółko, raz w jedną, raz w drugą stronę, tak żeby wschód był za każdym razem przy innym ramieniu. Albo podskakiwać w miejscu, jak potrafią tylko mędrcy i idioci.
Piszę to tylko dlatego, że wiosna mnie niepokoi, migocze jak poklatkowy film, coraz bardziej bolą mnie kości i nie chce mi się udawać, że jestem pracowita. To przejdzie, jak zawsze.

poniedziałek, 17 lutego 2014

MAPA. Na południe






Na południe się nie idzie. Tam jeżdżą pociągi.
Pociągi niosą na bokach obrazy i napisy. Przebijają się przez deszcz i śnieg, wyrzucając w powietrze kolorowe bryzgi. Przemykają pod palącym słońcem, rozgniatają zegarki misternie ułożone na torach. Muszą dowieźć tego syna, do tego ojca, który miał nie czekać. Pociągi mają boki nierówno otarte, prawy zawsze mocniej. To od leżenia w zajezdniach. Ludzie i konie, też wolą na prawym boku, żeby nie przygniatać serca. Jak ktoś ma sny połamane, udławione, to niech się szybko przewróci i serce uwolni.
Dawno temu syn, gówniarz zbuntowany, napisał na osobowym do Przemyśla - starym kutasom pociągi obcinają nogi. Małe literki, wplecione w kolorowe maźgi, no nie był on mistrzem train artu, nie był. Byle jak zrobione, ale z wielką zajadłością. Właściwie prawie nie widać, ale jak kto potrzebuje, to przeczyta. 
Takie rzeczy się pisze z miłości niezauważonej. Z takiej miłości, która na wierzchu chamsko poszczekuje, a w środku wybucha raz po raz i zalewa ziemie uprawne gorącą lawą. Na całe szczęście, nigdy nie będę obolałym synem, ani ojcem syna. Nigdy nie będę do niego nie-jechać , nigdy nie będę całe życie nie-czekać.
Wysiadłam w Krakowie. Patrzę i nie ma mnie tam. No to chodzę i szukam, stary obwarzanek łamie mi zęby, wspomnienia łamią mi co innego. Przyjaciel mówi, że jak wszystko jest takie samo, ale zupełnie inne, trzeba przyjść jeszcze raz. Za drugim razem jest nadal zupełnie inne, ale takie samo, jak za pierwszym razem. I tak, po kilku razach jest już jak trzeba. To jest najlepszy sposób.

sobota, 25 stycznia 2014

Z przyczyn wiadomych - maluśkie pranko :)


 Żeby nie było, że wciąż tylko kot i kot.
 Z przyczyn wiadomych - maluśkie pranko
 Słodki kiczyk, czyli szczyro prawdo








A poza kotem i praniem, to ... przyszedł do nas pies i ... kurna ....  został.
Ja bardzo nie chcę mieć dwóch psów, ale mam wrażenie, że jego to nic nie obchodzi.
Pies cieszy się jak idiota. Paweł też się cieszy. Weronika olewa.  Ja robię żarcie, chodzę na spacery i wyjmuję jamnika leśniczego, z gęby psa.
Ogłoszenia u sołtysów, w wiejskich sklepach i na fejsie, nie pomogły odnaleźć właściciela, zatem pies dostał imię - Klaus Mittwoch.



środa, 8 stycznia 2014

Gdzie jest kot


No więc, okazało się, że mnie ów kot  nie uczula. (jak to możliwe?!)
No więc, zamieszkał w domu.
No więc, ja się wciąż denerwuję jak go nie widzę. (wy też tak macie, czy to przechodzi?)
No więc, ja go szukam. (idiotka!)
I on się znajduje
Ona się znajduje.
                                                                         







Czy nie uważacie, że ma ponurą twarz? Może to od tego ciągłego znajdowania?