W Trzecim Dniu jechaliśmy wolno, bo wszystko bolało. Lepiej się szło, tylko młodziak tego bardzo nie lubił, szarpał się i miał ucieczkę w oczach. Uciekaj sobie jak chcesz, kto cię będzie tak lubił jak ja. Delikatna angielska skóra, cała w bąblach od ugryzień. Swędzenie nie do wytrzymania zmuszało go do dzikich wyskoków i gwałtownego ocierania się łbem o mnie.
Bolała mnie mocno głowa, ale myśli były czyste i bezbolesne. Mężczyzna obok, był mi wywróżony, więc miałam trochę łatwiej. Ja jemu nie, więc wciąż myślał, jak to się mogło stać.
Nie było w nas miłości, nie było jeszcze nawet zakochania. To tylko seks wisiał w powietrzu, zalegał w spojrzeniach, wydawał się niemal koniecznością. Z owej konieczności trzeba było kłaść się w trawie, mieć coraz bardziej zielone kolana i pełno mrówek we włosach. Ja byłam zbyt nieśmiała, a on zbyt pewny siebie, albo może odwrotnie, już nie pamiętam. Konie zazwyczaj pasły się spokojnie, nie uwiązane, bez pęt. Młodziak tylko raz uciekł i sam wrócił.
Zdrada była potrójna. Jego i jego i siebie. Siebie. Coś przesunęło się i nie mogło wrócić na miejsce. Za uchyloną zasłoną nie było wcale ciemnej otchłani, było zwyczajnie. Ta sama łąka, ten sam upalny dzień. Przesunięcie nie uwierało.
Bolał go spalony słońcem kark, więc powiedziałam usiądź przede mną i długo, delikatnie zmywałam gorący kurz. Później powoli nakładałam roztopiony krem. Nie chciał wstać, mówił - nie poznałem tego nigdy wcześniej, nie wiedziałem, że tak można.
Ta dobra chwila została dodana do całości.
Na fejsbukowym zdjęciu, po latach, ma spokojne oczy, żonę i dwoje dzieci.
Pozostał tylko ten straszny żal, że świat się nie przewrócił, że to wszystko było zbyt łatwe.
Kara przyszła mocno spóźniona. Dosadna i nieodwracalna.
Tak mało finezyjna, że zniesmaczył mnie mój własny brak polotu.