wtorek, 16 maja 2017

Spóźniak


Ponad trzy tygodnie po terminie, wywołany na świat dwoma zastrzykami - urodził się spóźniak.
Jest tak maleńki, że żadne imię do niego jeszcze nie pasuje. Bardzo stara się żyć i udaje mu się to!





Na razie chodzi z mamą poza stadem. Muszę ich pilnować, bo maleństwo jest słabiutkie i co chwilę zasypia, a mama zapomina gdzie go zostawiła. Ech ... Dzisiaj miał być porządny obiad ...

A tu reszta towarzystwa




Serialki nie próżnują - oto zbiorowy włam przez okienko


 Helga przed




Chyba jednak muszę zrobić ten obiad.

środa, 3 maja 2017

Wysypało się, ale nie do końca

Kwietnioków jest piątka. Czekam na resztę - Helga milczy na ten temat. Pokazuję jej kalendarz, patrz, już tydzień po terminie, phi, potrafię jeszcze dłużej ...
Mięta karmi tylko córki. Nie wiem czy uznała, że imię fuj, czy w ogóle serial fuj, w każdym razie biedny (biedny?) mały (mały?) Heisenberg jest karmiony butelką.

MIĘTA Z CÓRKAMI: FARGO I FORTITUDE

HEISENBERG

SIENNA I BRENNA

HARCE NA STOLE

"SERIALKI"

Dziś pierwszy ciepły dzień. Wichura zdążyła jeszcze połamać wierzbę i nareszcie odeszła.
Byłoby bardzo cicho i łagodnie, tylko zmasowany atak kleszczy i meszek, psuje spokój.

piątek, 3 lutego 2017

MONONUKLEOZA




Był luty, miałam 18 lat i bardzo bolała mnie szyja. Tak bardzo, że nie mogąc kręcić głową, musiałam się odwracać całym ciałem. W ogóle czułam się okropnie i pewnie dlatego poszłam do przychodni. Przychodnia była uniwersytecka, korytarze zasiedlali studenci z zawalonymi terminami egzaminów, chorzy też się zdarzali.  Nie zauważyłam w którym momencie otwarły się drzwi od gabinetu.  Przez korytarz przeszła młodziutka lekarka. Przesunęła po mnie spojrzeniem spokojnym, uważnym i bardzo niebieskim. Poczułam jak oblewa mnie nagła fala gorąca, a uda wpadają w miarowy dygot.
Potem były jakieś badania krwi i ona wszędzie pisała cito, cito. Diagnoza i recepty. Na koniec rzuciła mi na ratunek - wtedy a wtedy proszę przyjść do kontroli.
Mijały dni. Motyle w brzuchu łamały sobie skrzydełka uderzając w wielką opuchniętą śledzionę, monocyty pływały pod prąd, a w głowie rozkwitały magnolie i kolejne sady czereśniowe. Z wizyty kontrolnej pamiętam tylko oszołomienie i piekącą czerwoną twarz.
Któregoś dnia przepisałam z kartki na drzwiach godziny jej przyjęć. Mogłam siąść na ławce i czekać aż będzie schodziła po schodach. Szła powoli, zamyślona. Nie zauważyła mnie, a ja nie podeszłam.
Dziesięć lat później na mononukleozę zachorowała moja córka. Ciężko, ale bez powikłań.