Szło się z ojcem tą granią, jak po wyszczerbionym ostrzu siekiery. Miało się 14 lat. Dlaczego się tak szło i po co, nikt nie pytał, nawet w myślach. Tak się szło, jak się żyło i oddychało. Nie poznało się celu, ani zwycięstwa.
Nie zauważyłam kiedy urodził się pierwszy zachwyt. Był tylko świst wiatru i oczywistość.
zdjęcie z netu
36 komentarzy:
mnie by się tam, brrr, nie szło.
Mnie by się spadło.
Ale, tak, po prostu się szło. Po prostu się było, jadło i nie tyło, albo tyło i chudło, rodziło dzieci, szło z tymi dziećmi, dwadzieścia km po bagnach, się nie marudziło, bo też się po prostu szło i było, one.
Bez zbędnej rozkminy, z lekkością młodości, z oczywistością zastanej rzeczywistości.
Czasem mi brakuje. Też o tym ostatnio myślałam.
I ufność, bez tego idzie się ciężko
do mnie góry też przyszły niepostrzeżenie. od tamtej chwili idę, tak po prostu.
Bo gór nie można nie kochać.
A ojciec...dawał to poczucie bezpieczeństwa, oparcie którego potem tak szukamy we współczesnych, niestety często słabych facetach.
Coraz mniej tych oczywistości, które przecież kiedyś były pod ręką jak pajda chleba z masłem. Przerost mózgu to plaga ludzkości. Dlatego każdej drodze( ups! Drodze!) próbujemy wymyślić sens, dorobić teorię i jakiś cel - zamiast po prostu iść.
Potrafiliśmy dostrzec piękno w jednym promyku słońca, w jednym ziarenku piasku...wspiąć się na szczyty, bez zastanawiania się...a teraz agresywne reklamy różnego badziewia, uchodzącego za piękne, kształtują naszą wrażliwość i poczucie piękna...świat rozmienił się na drobne...miedziaki
Ano się szło.
Po prostu.
Tak, jak Emma napisała, przerost mózgu to nasz plaga.
nie robimy już niczego po prostu
bez ideologii
Spontanicznie, lekko, nie wymyślając co będzie, nie kręcąc filmów katastroficznych w głowie. Tak się szło. I często błądziło. No i co z tego.
U mnie się szło po lesie.
Nigdy nie szłam żadną percią. Nie znam gór.
Jak zobaczyłam te surowe skały, to od razu przypomniały mi się słowa piosenki:
- A jak będę stary, zgrzybiały, to pozwól mi
- Raz ostatni na górskie szlaki samotnie wyjść
- Siądę sobie spokojnie na reglu w promianiach dnia
- Wtedy kostuchę z komory wypuść, by po mnie szła ...
Tak, ja doszłabym tylko do regla, bo bałabym się w takie stromizny iść, wychowana na równinie pierwszy raz w życiu zobaczyłam Bieszczady, późno, bo panienką już będąc; serdeczności ślę.
Szło się jak owca za pasterzem. Wierzyło się, że pasterz wie wszystko i przed wszystkim ochroni, wszystko pokaże, przez najgorsze rozpadliwy przeprowadzi.Było spokojnie, radośnie, beztrosko i wszędzie dziwnie swojsko.
Tak było...Potem był czas mojego pasterzowania.Długich, wspólnych wędrówek. Karmienia poziomkami usmarowanych jagodami usteczek. Snucia opowieści, które odbierane były z szeroko otwartymi z zachwytu i zadziwienia oczami.Smutno, że się już ten czas skończył.Ale to naturalna kolej rzeczy. Czasu nikt przecież nie zatrzyma...Na szczęscie, zostają piękne, ciepłe wspomnienia!:-))
Olgo, napisałaś to, co sobie myślałam. Tym moim pasterzem był Dziadek. A potem ja nim zostałam, nawet sensu stricte.
Tęskno....za tym światem...
pięknie się czyta, tyle emocji w kilku słowach. Przed oczami stanęły mi moje wspomnienia z dzieciństwa i uczucia z nimi związane, tak jakoś mi się ciepło zrobiło na sercu.
Piękne słowa i fotografia piękna... i miejsce...
Po górach mama mnie prowadziła. Od 6-go roku życia. Na Orlą Perć weszłam już nastolatką będąc z grupą przyjaciół i powiem szczerze nie było to z naszej strony za mądre posunięcie. Nie to żeby umiejętności były słabe. W grupie byli też tacy, którzy Tatry pierwszy raz na własne oczy widzieli i raczej na Orlą było wtedy znacznie za wcześnie. No ale przeszliśmy i wszyscy żyjemy. pozdrowienia ślę
ja zawsze chodziłam z kimś, ale RAZ poszłam z Księciem - od tamtej pory - nigdy i już.
Dzisiaj pewnie byś nie poszła ?
Miał Twój ojciec odwagę wziąć Cię tam...
Wtedy się nie bało i się szło, gdzie tylko była chęć..
No to życzmy sobie tamtej odwagi...
I cel został osiągnięty. Jakby mimo-chodem.
Cudowności na zdjęciu! Ech...
dziadek, a później mama, a później ja, nieważne, czy po okolicy, górach czy Suwalszczyźnie. Ważne, że się szło, za pasterzem i będąc pasterzem. Powinnam o tym napisać:-)
MEGI - Tak było! Nawet dzieci rodziło się po prostu ... Dużo mi z tego jeszcze zostało, z tej "oczywistości zastanej rzeczywistości". Ale za to nie umiem planować i dążyć do celu.
MARGARITHES - w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, ale na pewno była, taka zwyczajna, dziecięca.
PERICARDIUM - tak bardzo niepostrzeżenie, że nie pamiętam niczego przed nimi.
JULIO - pewnie dawał, bo szłam z nim bez lęku.
EMMO - oj to to, pani, przerost mózgu! Ja jestem antytalentem do szukania sensów i celów. Na co dzień to bardzo ułatwia życie, ale w sytuacjach kluczowych, to katorga.
MAMO MAMINKA - nas to już nie uszkodzi, ale dzieci żal ...
J. - no jak to tak, po prostu? :)
Bez żadnej protezy ideologicznej?
ANKO - No właśnie. Błądzenie było częścią spontaniczności. I całe szczęście, bo jak doświadczać życia bez błądzenia?
ANIU M. - po lasach się też hasało :)
A Ty tak ani troszkę, nic a nic, w ogóle żadnych gór?
MARYSIU - piękna piosenka. Przypomniał mi się film o starym człowieku, który poszedł na szczyt góry, żeby umrzeć.
To był ten jedyny, wyjątkowy czas kiedy się nie bałam. Nigdy później nie byłam tak wysoko.
OLGO - a w naszej rodzinie nazywaliśmy ojca gąsiorem przewodnikiem. Był gąsior, gęś i gąska :)
A ja chyba najbardziej pasterska byłam, jak uczyłam 7-letnią córeczkę jazdy konnej. Chociaż teraz, to w ogóle ze mnie pasterka zawodowa :)
PACJANIE - często słyszę od ludzi, jak ważny był dla nich dziadek. Ja niestety nie zdążyłam poznać żadnego ze swoich dziadków ...
SARENZIR - za dzieciństwem nie tęsknie, ale za tamtym światem, oj tak ...
NATALIO - cieszę się, że ciepełko powstało!
KAMELEONIE - miejsce bardzo surowe i groźne, a fotografia niestety nie moja
NASZA POLANO - o matko! A rodzice oczywiście nic nie wiedzieli ?:)
KRETOWATO - to znaczy z Księciem było za ostro, czy za mało ostro?:)
ZOFIJANNO - od wielu lat, już nie, nic a nic. Od czasu, gdy drzewo zdjęło mnie z galopującego konia, mam uszkodzone błędniki.
Wtedy zupełnie się nie bało i szło, albo bało się i szło.
Bardzo bardzo potrzebuję teraz właśnie odwagi. No to życzmy sobie!
ALCY - taki dziwny cel, bez celu :)
MEGI - ale będzie!
GORĄCO WAS POZDRAWIAM!
Może ten zachwyt był celem?
Wspomnienia... jakże cenne
Z gór to tylko jechałam pociągiem przez Schwarzwald :)
Czasem myślę, że kiedyś powinnam poznać się z górami.
ALCY - był najważniejszy. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
LOYAL PAT - wzmacniają poczucie tożsamości ...
ANIU - oo, to już coś!:)
Może kiedyś zechcesz. To niesamowite bogactwo.
oj tak i niech takich wyjść, spotkań będzie jak najwięcej!!!!
Kocham nasze Tatry całym swoim serduchem, ale Kozie Wierchy czy Orla Perć to dla mnie " nie dla mnie" . Czułam zawsze respert, bo wejść nie wiedzieć po co - to po nic. Jakimś cudem zeszłam ze Szpiglasowej Przełęczy (koledzy pode mną przestawiali mi stopy z klamry na klamrę, a nade mną przepinali ręce z klamry na klamrę).Zeszłam ledwo żywa , ale gdy stwierdziłam że jednak żyję i majtki mam suche czułam się jakbym zdobyła DACH ŚWIATA. Najważniejsze to czuć i pamiętać. Ściskam serdecznie zdobywców - tych co muszę i tych co mogę. To zawsze jest ZWYCIĘSTWO !!!
Jak pięknie!
Niewiele słów, a wszystko powiedziane. Ot, siła poezji...
Uściski
PS, Śniło mi się dziś, że przyjechaliśmy do Ciebie (łups)niezapowiedziani... Dla niespodzianki weszłam gdzieś od strychu... Do dużej, ba ogromnej kuchni... obierałaś jakieś jarzyny... Zostawiłam Cię z Radkiem i wyszłam. Na Twojej ziemi stał ruiny romańskiego kościoła. Weszłam. Same skarby w naszym sensie czyli raczej kamienne niż złote :DDD Dwoje historyków sztucznych inwentaryzowało je. Z Kobietą się poróżniłam, bo przyznałam, że lepiej się znamy na kulturze ludowej niż dworskiej, a Ona się wściekła, bo niby dworska i ludowa to nie jest 1:1. Mężczyzna powiedział, że skoro się nie kłóciłam, to nie było konfliktu... heh
A Radek nie pomógł, by przyżeglował tak straszliwie pijany...........
Możemy wpaść bez zapowiedzi????????
Naprawdę?????
:DDDDDDDD
JOLU - kochałam przez większą część życia, teraz nie wiem czy kocham, są wrośnięte we mnie, są częścią, nie odzywają się zbyt często.
Wiesz, nigdy nie chodziłam niebezpiecznymi szlakami, jako dorosła osoba. Z dorosłą wyobraźnią, rozsądkiem i lękami. Nigdzie bym nie doszła. Podziwiam Cię, że dałaś radę.
GO i RADO - podzieliłaś się ze mną swoim snem! To niesamowite, że mogę się pojawić w gąszczu cudzych metafor. Radek to miał fajnie, ani nie musiał Cię bronić w ruinach ani obierać jarzyn :)
Matko jedyna, ze strychu?! To bym chyba nie przeżyła tego spotkania ... :) To kiedy przyjeżdżacie?
ps kuchnia średniawa, ok. 20m kwadratowych.
GORĄCO WAS UŚCISKUJĘ!
piękne.
Pewne rzeczy dzieją się same. Nie pytałam, jak byłam młoda, ufałam dorosłym, że tak trzeba, ślepo.
Magduś - pięknie piszesz. Trafiasz w serce.
Buziaki
wydawało mi się że zachwyt dla autorki tego blogu nie możne być większy a tu proszę wystrzeliło ono na poziom Kasprowego Wierchu i leci w górę dalej :) liznąłem tylko orlej perci ale świst tamtego wiatru we mnie brzmi cały czas. Pozdrawiamy serdecznie Maciej i jego banda z Wrocławia
Magda, ale ja pisałam szczerze jak na spowiedzi - mój pierwszy raz w niebezpiecznym miejscu i w bardzo dorosłym życiu ( grubo po 30-tce) te przepinane ręce i nogi to najprawdziwsza prawda. Ale wiesz , jak już byłam bezpieczna na dole wcale nie powiedziałam sobie " nigdy więcej" - to jest wspaniałe przełamywanie swoich strachów. Gdy byłam smarkata ( około 20 lat) na przełęczy Karb pod Kościelcem byłam pierwsza ... ze strachu ( lęk wysokości w najlepszy wydaniu) - dlatego to kocham , bo pokonuję swoje strachy. Ale teraz gdy zmarł mój mąż ( to już 12 lat) , a Tatry była NASZE (wiesz o co chodzi) - to już tego strachu , pojechać w Tatry już bez niego nie potrafię przemóc - bez niego to już nie to. I wcale nie uważam , że coś straciłam - wiem, że jestem szczęściarą bo to miałam i nieważne że to już przeszłość - od czego jest pamięć - przecież miłość nigdy nie umiera . Przepraszam , że tak się rozpisałam - pozdrawiam - Jola W.
Pięknie opisane, pięknie Wam się szło, szarpnął mną ten obraz, bo jest z samego środka życia. Bez żadnych wielkich celów. Chyba tak najlepiej chodzimy. Kiedy cele są małe, doraźne, i kiedy automatycznie wiesz, czego i ile potrzebujesz. Wody do napicia się. Stopy do postawienia dalej. Drogi do przejścia. Wtedy cel osiąga się zawsze, bo jest nim cała droga i to jakieś miejsce, do którego się w pocie czoła dojdzie, kiedy się nam tak dobrze szło. Więc chyba to właśnie tędy,którędy najlepiej się nam idzie, dochodzi się tam,dokąd się miało dojść.
J O L - dziękuję!
JOLANDO - tak, to chodzenie nad przepaściami, należało do "rzeczy, które dzieją się same".
Dziękuję!
MACIEJU - wystrzeliło, a może wjechało kolejką ?:):):)
Wspomnienie górskiego wiatru, to dla mnie, jak umycie twarzy w zimnej, młodej wodzie.
Oo, zdjęcie się pojawiło, fajnie!
JOLU - tak właśnie zrozumiałam i dlatego napisałam, że bardzo Cię podziwiam
KATACHREZO - ja tylko tak potrafię, miejsce na postawienie stopy znaleźć. Nie mam planu ani celu. I dlatego nie mam zbyt wielkich szans na emeryturę :)
Całą młodość myślałam, że tam trzeba chodzić, gdzie najgorzej się idzie. Dopiero teraz powoli, otrzepuję się jak pies z tego przymusu ...
PIĘKNE GRUDNIOWE POZDROWIENIA!
Prześlij komentarz