piątek, 4 listopada 2011

zaczynając od Szarolandii


Choram była jakoś długo i długo. Mieliśmy zapalić ogień zaduszny nad jeziorem Krzywym, które ma kształt serca i strome brzegi, ale nie poszliśmy. Łeeeee ...
I tak łaziłam, tak tak, właśnie łaziłam, a nie chodziłam. Łaziłam, smęciłam wokół domu i zachwycałam się szarolandią. Krainą zatopioną w mgłach i leciutkich mgiełkach. Bez słońca.  Rozbełtaną w poświacie dnia. Delikatną i nie dopowiedzianą.

Luna powoli dąży do pełni. Jeszcze cztery dni i sad w nocy będzie srebrzysty.




Słońce próbuje.



ale Szarolandia chce pozostać szara.





już środek dnia. Dzieje się coś pięknego - wszystko co nie jest szare, zaczyna emanować własnym światłem.  Jabłoniowe listki wydobywają z siebie czerwień.


te jabłonki tlą się własną poświatą.




na chwilę przed zmierzchem przełamuje się światło


drzewa jeszcze mocniej sięgają w głąb


i wreszcie rozjarzają się.


Mam dziesiątki zdjęć sadu w promieniach zachodzącego słońca. Piękne, ale nie to.
Pierwszy raz udało mi się uchwycić wewnętrzne "swiecenie" drzew.
Niebo jest jednolitą masą, słońca nie widać, a ziemię spowija przedziwne buro-perłowe światło

I na mój dusiu, nie tykane fotoshopem ani innym!
A może to tylko efekt ucisku chorych zatok na płat czołowy i w ogóle nic się nie jarzy ...
?

ZDROWIA  WAM ŻYCZĘ I WIEM CO MÓWIĘ!


czwartek, 13 października 2011

odrabianie snów


        "W snach są takie miejsca,
         które wszystko wiedzą
         Dziewczynka na huśtawce
         nie pyta o niebieskie buciki
         Ma ciemne plecy
         i świetlistą twarz
         Jest dwustronna
         jak księżyc
         Nim dojrzeje
         spada miękko
         na cztery łapy
         Wraca do mnie
         zawsze o świcie
         Wtedy oddaję ją
         na pożarcie
         pierwszym promykom
         myśli "




jestem niezadowolona. Denerwuje mnie, jak krzywo wiszący obraz, którego nie da się poprawić, bo wieszaczek nie jest na środku.  Nawet nie wiem czy ma wieszaczek.  Łiii tam ...

środa, 5 października 2011

o poranku



 

Od samego świtu słychać odgłosy kozich zmagań. Smarkateria podskakuje do matek, niektóre spryciary wychodzą w tym celu na daszek piwniczki. Matki cierpliwie dają odpór młodocianym snom o potędze.
Codziennie rano, trzeba również koniecznie odświeżyć, stan hierarchii między matronami. Noc łączy ciepłem przytulonych ciał, zamazuje wypracowane układy. Kozy pilnują swoich miejsc do spania, ale może jednak Klementyna przysunęła się zbyt blisko? Pionowo wzniesione ciała, piękny półobrót na tylnych nogach i suchy trzask rogów. I jeszcze, jeszcze. Klementyna nie ustępuje, więc obydwie schylają teraz nisko głowy i na podobieństwo jeleni, tuż nad ziemią splatają rogi. Przepychają się, stękając z wysiłku. 
A sio! A idźcież się wreszcie paść! Drogę do szkoły zagradzacie! No doooobra. Przecież i tak wiadomo, że wewnątrz stada rządzi Matylda, a na zbójeckie wyprawy prowadzi najodważniejsza Klementyna. Nic się nie zmieniło. Dziś jest tak samo jak zawsze.




Różne postacie wody cieszą moje oczy. Mgłę uwielbiam namiętnie, kryształową biżuterię w trawie też, mokre skarpetki mniej.








Kończy się rykowisko. Jeszcze tylko nocami, ostatnie zmęczone jelenie wołają na pojedynek. Rano już ich nie słychać. Te co przeżyły odeszły ze swymi łaniami.

Idziemy do szkoły, a wokoło się ściele piękność.






Piękność jest bardzo mokra. Weronika nareszcie pogodziła się ze straszliwym obciachem przychodzenia do busa w gumiaczkach. Udaje nam się szybko i sprawnie zmienić buty, przed przyjazdem samochodu,  tak, żeby NIKT NIE WIDZIAŁ.

Wszechświat zatoczył kolejne koło. Wielki Wóz jest zawieszony przed innym oknem, a świt otwiera się nad domem Walków.

poniedziałek, 26 września 2011

na zachodzie bez zmian









Ściana zachodnia bez zmian - czeka na remont.  
A ja mam jakiś dziwny niedobór czerwieni i głupawkę. Na zachodniej stronie najłatwiej ją spotkać, bez szukania.

jeszcze czerwone jabłka i kozie rogi


jeszcze tylko czerwone jabłka i Weronika w czerwonej bluzce


jeszcze tylko trzydzieści sześć zdjęć czerwonych płomieni
..............



już wyciąąągam
                                                     wtyyyyczkę 
                                                                          z kontaktuuuuu


paaaa!!!





poniedziałek, 19 września 2011

Ślady sów na tekturze

Po prostu przeleżały noc w chłodnej sieni i taką zrobiły niespodziankę. Nie potrafię moim aparatem pokazać detalu, ale są to prawdziwe płaskorzeźby. Jak je zobaczyłam, to sobie wyobraziłam cały tekturowy cykl, z dziesiątkami odbitych sowich śladów. I ściany sieni unoszące radośnie ten cykl.
Mam dużo głupich pomysłów, na szczęście ich nie realizuję ...





a na koniec, mi się małopolska krew obudziła - jakie sowy, przecież to kanie!
Obydwa drapieżne ptaszory. 
Dzisiaj udało mi się złowić obiektywem, zrywającą się do lotu, kanię rudą.


Jeżeli ktoś dotrwał do końca, to pozdrawiam serdecznie!

poniedziałek, 12 września 2011

Pożegnanie z budyniem



Zwinęliśmy dzisiaj kawałek taśmy budyniowej, którą ogrodzone były przez miesiąc sąsiedzkie konie.
 Sąsiad dzierżawi pastwisko przy naszym domu i taki sobie umyślił sposób na odstraszanie dzikich zwierzów. 





Następny sezon pastwiskowy za rok, a tymczasem nasze oczęta nareszcie odpoczną od tysięcy rozbłysków słonecznych, które cięły dotkliwie jak rozeźlone osy.


Konie nie bolą mnie wcale. Są zwyczajnie dzikie jak góry, spokojne jak wody jezior i tylko czasami coś mówią.



Na początku, przerażał mnie brak rozpaczy. Chłód serca. Paskudne rozczarowanie, że tak łatwo było się pożegnać.
Nie smucę się już, że nie było tak jak w książkach. Gdzieś na dnie, spoczywa pamięć, bezpieczna, trochę piękna i niesfałszowana. Na wierzchu została tylko gładziutka blizna. Pewnie zniknie, jak ten ślad na wodzie ...






p.s. tak mnie naszły wspomnienia z kiedyś tam. Tylko budyń jest aktualny :)
        Historyjka jest, ma się rozumieć, wiejska,  jak muchy na oknie.