czwartek, 13 stycznia 2011

Mała wiejska szkoła


                                              
CZĘŚĆ PIERWSZA
Piąta rano. Ciemno.
Dzwoni budzik.
Opóźnić?  - pyta telefon
Tak
O 15 minut? - telefon jest dociekliwy
Tak
Piąta dwadzieścia. Ciemno i ziiiimno....
Niezatrudniona pospiesznie rozpala w piecu kuchennym, który co prawda nie zdąży ogrzać kuchni, ale trzaskający ogień zawsze sprawia wrażenie ocieplenia. Szybciutka kawa niezatrudnionej z zatrudnionym i codzienna chwila grozy - czy dziadek samochód pozwoli się uruchomić? Bo jeżeli nie, to szast prast na nogi stuptuty i pędem ok. 4 km do wsi. Stamtąd dwójka innych zatrudnionych, za składkową benzynę, jedzie do pobliskiego miasteczka. Zatrudniony pędzi (czyt. kica po śniegu lub grzęźnie w jakiejś substancji ziemno śnieżnej) z szybkością zależną od podłoża. Ja wydzwaniam do innych zatrudnionych i błagam żeby chwilkę poczekali!!!
Tak bywa tylko czasami. Zazwyczaj dziadek jest przyjazny i pożyteczny.
Są też takie dni, że droga jest całkowicie nieprzejezdna i wtedy bez zbędnych nerwów, po prostu trzeba wyjść wcześniej i iść pieszo.
Kanapki i termos do szkoły już gotowe. Zabieram się delikatnie do budzenia Weroniki.
Proces budzenia trwa.
Proces budzenia trwa nadal.
Już..
Podczas czynności prowadzących do wyjścia z domu, dowiaduję się, że Weronika zapomniała uzupełnić zeszyt lektur lub coś innego równie przerażającego, więc boli ją brzuch.
Jeszcze tylko trzeba zamknąć w sieni psa Piątka, bo córka leśniczego się go boi.
Zapudłować ucieknięte kozy, bo uwielbiają nas odprowadzać. Można ruszać.
Bo jak wiadomo, integralną częścią życia szkolnego jest droga do gimbusa, który podjeżdża pod leśniczówkę. To tylko kilometr, ale od kilku dni jest najdłuższym kilometrem jaki znam. Po krótkiej odwilży, która zamieniła śnieg w wodę i coś jeszcze, powrócił mróz. Mróz zamienił wodę w jednolite tafle lodu, a miejscami w coś jeszcze. Kawałek od domu wylał staw i tam powierzchnia lodu wykracza daleko poza drogę. Da się iść, tzn. robić coś w rodzaju kroków, tylko po tym "czymś jeszcze", ale tego jest zaledwie troszkę. Po lodzie poruszamy się szur szur, jak na nartach biegówkach. Tyle, że szur szur są króciutkie i posuwamy się bardzo wolno. Po kilkudziesięciu metrach mam zakwaszone łydki i jestem zagotowana z gorąca. Weronika prawdopodobnie się świetnie bawi, ale jestem zbyt skupiona na utrzymywaniu równowagi, żeby to dostrzec. Tułów pochylony do przodu, nogi ugięte i szur szur, szur szur. W połowie drogi są dwie nieźle wydeptane ścieżki zwierzęce i tam można nadrobić zaległości czasowe. Podążamy w kierunku jeziora, nad którym jest leśniczówka i "pętla" busa. Wokoło lasy, więc ciemniej niż na otwartej przestrzeni, ale nic to. Zewsząd przyglądają nam się większe i mniejsze oczy zwierząt ( tak sobie myślę, że się przyglądają ), czemu my tak szur szur? O, słychać już wysoko nad głowami donośne pianie dzikiego koguta. Mieszka ze swoją czarną kurą na ogromnej jodle przed leśniczówką. Tylko oni ocaleli ze stada trzydziestu kur.
Doślizgujemy się do czekającej z dziećmi leśniczyny. Jeszcze tylko krótkie głaskanie kota, pojawia się bus i Weronika odjeżdża do szkoły.


CZĘŚĆ DRUGA
Mała wiejska szkoła co roku walczy o przetrwanie. Groźba zamknięcia wciąż nad nią wisi, ale jakoś nie spada. Młodzi ludzie powyjeżdżali do Niemiec lub przenieśli się do miast. Dzieci zatem mało. Cała szkoła, czyli oddział przedszkolny, zerówka i wszystkie klasy, to w sumie 34 dzieci! W mojej podstawówce tyle mniej więcej wynosiła liczba dzieci w jednej klasie. Moja osobista klasa miała 45 dzieci! Czyste szaleństwo!
My zasililiśmy szkołę jedną małą dziką dziewczynką. Wychowaną wśród dorosłych, nie znającą przedszkola i  relacji z rówieśnikami.
 Oj, mogło być ciężko.... Ale o dziwo nie było.
Szkoła prawie jak z Bullerbyn - klasy jedno lub dwuosobowe, łączone ze sobą, tak, że na jednej lekcji mogą zasiadać jednocześnie np. trzy klasy. Każda ma oczywiście swój odrębny program, ale wszystko się ze sobą miesza i wzajemnie przenika. Każdy zna każdego i każdy uczestniczy we wszystkim. Dzieci z drugiej klasy czytają książki przedszkolakom i zerówkowiczom. To poważna sprawa - nie można dukać i mylić się, bo cię wyśmieją. Motywacja do nauki idzie z góry ( nauczyciele) i z dołu (mali słuchacze). Dzika dziewczynka polubiła czytanie bardzo szybko. Nauczyła się też niezbędnej zaradności, która w domu nieco kulała. Teraz musi umieć ubrać dzieci z przedszkola , wychodzące na wycieczkę. I umie.
Rzadko bywam na wywiadówkach, bo mi się nie chce chodzić na piechotę 6 km. No, ale jak jest semestralna OBOWIĄZKOWA , to się staram jakoś dotrzeć do szkoły.
Wczoraj właśnie była i udało mi się pojechać z leśniczyną. Weronika była już po lekcjach i w ramach zajęć świetlicowych, dyktowała pani dyrektor sprawozdanie roczne. Weszłam w momencie, gdy pani dyr. pytała Weronikę : to co mam teraz kliknąć? Właściwości? Robiły właśnie tabelkę w wordzie. Nie bardzo im szło, więc uciekłam szybko na górę, bo ja też dosyć "niskoskomputeryzowana" jestem. Wstyd! Na następną obowiązkową wywiadówkę, muszę się lepiej przygotować....



18 komentarzy:

Aleksandra Stolarczyk pisze...

czasem marzy mi się aby pracować w takiej małej szkole ,ale z drugiej strony wiem,ze teraz dla naszych rządzących Bogiem jest ekonomia i takie szkoły ciągle walczą o byt tak jak my w mieście o liczbę klas,oby do wiosny!:)

tegi pisze...

życie "na łonie natury" ma swoje niewątpliwe zalety niestety posiada również strony nieco mniej różowe;(...niektórzy wyruszają w poszukiwaniu lepszego łatwiejszego ...inni biorą byka za rogi;)...dopóki w pokonywaniu codziennych problemów towarzyszy radość i miłość może być tylko lepiej.Szybkiej wiosny życzę:)

Grey Wolf pisze...

nigdzie nie powiedziane, że na 'zadupiu' łatwiej..raczej odwrotnie, i wszędzie daleko..zakupy, szkoła to całe wyprawy :)

Riannon z Dworu Feillów pisze...

No, Weronika będzie mogła mówić swoim dzieciom, że do szkoły miała pod górkę :-)

Grey Wolf pisze...

a w drugą stronę z górki ;)

Słoneczne Niezapominanie pisze...

Oj ale Weronika będzie miała co wspominać! Kiedy słucham opowieści mojej Mamy o jej drodze do szkoły w sąsiedniej wsi, przeprawy przez las w śnieżnych tunelach, lub na sankach w kuliku, to bardzo, bardzo żałuję, że to nie moje wspomnienia i że ja do szkoły miałam nie cały kilometr...

Anonimowy pisze...

Myślę, że Weronika teraz traktuje to poranne wstawanie i wędrówkę do szkoły jako dopust Boży i chyba czasami buntuje się. Jak będzie mamą, to będzie opowiadać swoim dzieciom, o ciężkiej, ale wesołej drodze do szkoły. Mijam u siebie kilkoro dzieciaczków, zbitych w gromadkę jak kurczaki, oczekującą na przewóz do szkoły, mamy też stoją, a miejscowość liczy z 15 numerów, sklepu też nie ma. Ale z przyjemnością patrzę, jak te dzieci potrafią się bawić, a prym między nimi wodzi Asia, śliczna czarnulka.Życie tutaj jest prostsze, ale cięższe pozdrawiam serdecznie Maria z Pogórza Przemyskiego

Unknown pisze...

Coś nam bliskie te poranne klimaty... Nasza Ewa co prawda chodzi do liceum w mieście i wozimy ją naszym Jeepikiem, ale bywa, że droga jest nieprzejezdna. Parkujemy wówczas u sąsiada za rzeczką 9 niby to tylko 500 m, ale przez rzekę. A na rzece kładeczka z...dwóch szyn metalowych. Czyli szur, szur jedna noga na jednej szynie, druga na drugiej, bez balustrady. A pod nogami wartki nurt. Czasem bywa dramatycznie. A jak samochód zepsuty to 1,5 km pieszo do głównej drogi i łapanie okazji ( albo przy odrobinie szczęścia czekanie na autobus ( cztery dziennie ). A kto powiedział, że na wsi jest łatwo?

Anonimowy pisze...

oczywiście coś za coś gdyby renomowana szkoła teatr czy supermarket a przede wszystkim ten "inny rytm" były tuż za rogiem to już nie było by to...ideał ...może w innym świecie?;)

Go i Rado Barłowscy pisze...

Świetny pościk! O PRAWDZIWYM wiejskim życiu, a nie bukolicznych wyobrażeniach. Nam baaaaaardzo nie w smak wstawanie o 5 rano zimą, dlatego zrezygnowaliśmy z kupna pięknego siedliska hen w polach-lasach-jarach, na rzecz może mniej nieco pięknego (bo między sąsiadami), ale za to przy asfalcie. Zadecydował fakt, że Prezes za dwa lata będzie pięciolatkiem i wizja dostarczania go przez śniegi i błota do autobusu.
Na swoje usprawiedliwienie mamy tylko tyle, że mieszkać będziemy dawno za zieloną tabliczką informującą, że Kosztowa się skończyła, a asfalt kończy się cztery domy wyżej :-)
Pozdro
Go

Grey Wolf pisze...

no w sumie przejście 2 km polną drogą zajmuje z pół godziny..żadna tragedia ;)

Go i Rado Barłowscy pisze...

heh, Szary Wilku! Pomyśl i poczuj jak pięciolatek...

ZiŁ pisze...

Ucieknięte kozy rozłożyły nas na łopatki.

Koza pisze...

Kiedy mój staruszek nie odpali też z Młodym brniemy przez śniegi, niby daleko nie jest, do szkoły ok dwa kilometry ale jednak ... żeby nam się lepiej szło cytuję synkowi bajkę o koziołku ... gaik, steczka, mostek, rzeczka ... dokładnie mijamy po drodze wszystko jak ten koziołek ... ;)
Często nie jest jednak wesoło, szczególnie kiedy temperatura spada do ponad 20 stopni na minusie i babole w nosie zamarzają ...

,,Kozi las'' pisze...

Miło nam że TU trafiliśmy,po małym rekonesansie widzimy fajnych ludzi, chcących fajnie żyć.Wiemy o czym piszesz, żyjemy daleko od ludzi ponad dwadzieścia lat :)
Będziemy z Wami nawet gdy pada śnieg.
Zosia i Janusz

amelia10 pisze...

Taka wiejska szkolka to jak obrazek z dawnych zapomnianych kart, czyta sie o niej jak bajke. Juz takich wiejskich malych, rodzinnych szkolek prawie nie ma, lub sa na wymarciu. A szkoda, bo to alternatywa dla wielkich, bezosobowych kombinatow szkolnych, gdzie uczen jest tylko kolejnym numerkiem w dzienniku.
Trudne ale i... piekne to Wasze zycie.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Szacunek dla Weroniki i rodziców

GAJA pisze...

Wiele lat uczyłam w takiej szkole, 18 km od miasta w którym wtedy mieszkałam.Najpierw było około setki dzieci, potem mniej, później jeszcze mniej, a potem szkołę zlikwidowano. Ta szkoła miała cudowne dobre dzieci, świetną kadrę, praca była jedną wielką przyjemnością i satysfakcją, a wyniki testów końcowych godne pozazdroszczenia przez niejednego wielkomiejskiego molocha.
Niestety - ekonomia wzięła górę.
Życzę, żeby u Was tak się nie stało.