wtorek, 25 stycznia 2011
Jak leśniczy wszystko zepsuł
Dzisiejszy cudny post Riannon wywołał we mnie strumień wspomnień....
Jak to się stało, że zupełnie NIEZGODNIE z naszymi marzeniami, nasz wiejski dom, zapełnił się nieznanymi ludźmi? Wizja wymarzonego "cudownego odosobnienia" w jednej chwili runęła w gruzach, a sprawcą bezpośrednim tej katastrofy był leśniczy. Stanął po prostu któregoś dnia na progu naszej kuchni, będącej w ostrej fazie remontu. A zza jego pleców wyłonił się człowiek w długim białym płaszczu, z włosami związanymi w kitkę. Nie było gdzie usiąść, więc rozmowa toczyła się na stojąco. Właściwie nie było rozmowy. Padło zdumiewające pytanie, na które kompletnie nie byliśmy przygotowani. Oni stali, a my zamarliśmy w remontowych pozach, usztywnionych gipsem. Wyglądaliśmy naprawdę niesmacznie i mieliśmy bardzo nie zachęcające miny. Nagle, w przedłużającej się niebezpiecznie ciszy, usłyszeliśmy własne głosy, które zgadzały się żeby pan z kitką zamieszkał u nas przez dwa tygodnie. Od kiedy? Za kilka dni.... Ratunkuuu!
Dalszy remont kuchni miał dosyć dramatyczny przebieg, do momentu kiedy uświadomiliśmy sobie, że nie mamy żadnych szans zdążyć. Uspokoiliśmy się zatem i pozwoliliśmy sobie na niezdążenie. Do dziś połowa kuchni jest wyremontowana "inną techniką" niż reszta. :)
Pan z kitką zarezerwował sobie przyszłoroczny pobyt, z synem i córką. A potem uruchomiła się lawina, czy też maszyneria, jak ktoś woli i nasz dom już nigdy latem nie jest pusty.
Wtedy czułam w sobie mieszaninę przerażenia, wściekłości i rozczarowania. Przecież nie tak miało być...
Dzisiaj wiem, że dobrze się stało. Często tak właśnie bywa, że to co pozornie przychodzi z zewnątrz, zaskakuje nas kompletnie nieprzygotowanych, a nawet "odmiennie zaplanowanych", jest najlepszym, co może nas spotkać. To może być tylko jakiś krótki etap, ale prawdopodobnie niezbędny, by mogły przyjść następne.
Okazało się, że (wbrew swoim wyobrażeniom) umiem szczerze i serdecznie być z ludźmi. Wymieniamy się wzajemnie czymś nieuchwytnym i nieokreślonym. Zdumiewamy się swoją odmiennością, mimo pewnych powtarzających się stereotypów. Wygląda na to, że każdy ( łącznie ze mną oczywiście) choć trochę dostaje to, czego potrzebuje.
Myślę, że warto było powiedzieć TAK, życiu, które nie zaproszone, bezczelnie wepchnęło się w drzwi. Bezceremonialnie wymiotło mnie z kąta, odkurzyło z pajęczyn i postawiło na progu.
Nie uciekaj, ucz się.
Teraz już łatwo mi przychodzi nie wkurzanie się na naszych starych sąsiadów. Ach, jak mnie to złościło, że namówili leśniczego (znów leśniczy "psuj") na wycięcie dwóch brzóz, zasłaniających widoczny w oddali nasz dom. Dzięki tej zielonej zasłonie mogliśmy sobie poudawać, że okrutne tu odludzie. A im się, kurcze, światełka okien zachciało wieczorami widzieć, żeby czuć, że jest ktoś jeszcze....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Fajna opowieść. Widać to nie marmury i jacuzzi przyciągają gości, a magia miejsca i ludzi.
Pozdrowienia
P.S.
Wcześniejszy usunęłam, bo nie zauważyłam fatalnego sformułowania. Wybacz, że nakrzaczyłam...
A to ci historia! Rzeczywiście, trzeba być otwartym na to, co zsyła nam los. Nie wszystko da się zaplanować i nie na wszystko nastawić. Jednak coś nad nami wszystkimi czuwa i kieruje na właściwe tory :-)))
u mnie nawet nie ma jeszcze pokoju, żeby ktoś zamieszkał..jak tak to w samej wsi coś wynajmują..a brzozy i nie tylko, wycinają i bez żadnej zgody :)
Tak, właśnie tak jak Riannon napisała!
A, że to czuwające "coś" ludzką mową nie gada, to zawsze przydaje się Urbański, bądź lokalny leśniczy :)
Ta historia była potrzebna mnie. Każdy ma swoją własną.
O matko!!! Udało się zamieścić komentarz!!!
Nie wiem czy ten cud techniki się jeszcze powtórzy, więc bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich odwiedzających i komentujących!
Prześlij komentarz