Od samego świtu słychać odgłosy kozich zmagań. Smarkateria podskakuje do matek, niektóre spryciary wychodzą w tym celu na daszek piwniczki. Matki cierpliwie dają odpór młodocianym snom o potędze.
Codziennie rano, trzeba również koniecznie odświeżyć, stan hierarchii między matronami. Noc łączy ciepłem przytulonych ciał, zamazuje wypracowane układy. Kozy pilnują swoich miejsc do spania, ale może jednak Klementyna przysunęła się zbyt blisko? Pionowo wzniesione ciała, piękny półobrót na tylnych nogach i suchy trzask rogów. I jeszcze, jeszcze. Klementyna nie ustępuje, więc obydwie schylają teraz nisko głowy i na podobieństwo jeleni, tuż nad ziemią splatają rogi. Przepychają się, stękając z wysiłku.
A sio! A idźcież się wreszcie paść! Drogę do szkoły zagradzacie! No doooobra. Przecież i tak wiadomo, że wewnątrz stada rządzi Matylda, a na zbójeckie wyprawy prowadzi najodważniejsza Klementyna. Nic się nie zmieniło. Dziś jest tak samo jak zawsze.
Różne postacie wody cieszą moje oczy. Mgłę uwielbiam namiętnie, kryształową biżuterię w trawie też, mokre skarpetki mniej.
Kończy się rykowisko. Jeszcze tylko nocami, ostatnie zmęczone jelenie wołają na pojedynek. Rano już ich nie słychać. Te co przeżyły odeszły ze swymi łaniami.
Idziemy do szkoły, a wokoło się ściele piękność.
Piękność jest bardzo mokra. Weronika nareszcie pogodziła się ze straszliwym obciachem przychodzenia do busa w gumiaczkach. Udaje nam się szybko i sprawnie zmienić buty, przed przyjazdem samochodu, tak, żeby NIKT NIE WIDZIAŁ.
Wszechświat zatoczył kolejne koło. Wielki Wóz jest zawieszony przed innym oknem, a świt otwiera się nad domem Walków.