niedziela, 28 sierpnia 2011

Po wodę bym zszedł nawet do piekła





Tak powiedział przez telefon, trzeci studniarz, do którego dzwoniliśmy po ratunek. Ale mam nogę złamaną ...
Pozostali schodzą tylko do piątego metra i koniec. A nasza pompa powoli umiera w czeluściach ...
Po kilku godzinach poszukiwań udało nam się znaleźć dwóch siwiutkich braci, z odwagą i doświadczeniem. Pompa jednak nie doczekała i zmarła na ich rękach.
Właśnie wydaliśmy wszystkie pieniądze na zupełnie niepotrzebną reanimację zamęczonej maszyny. Mówiono, że tak trzeba i że się uda.
Nie mamy wody od wtorku. Wokół nas wytwarza się nieporównywalna z niczym aura, o dużej sile rażenia.
Zdecydowaliśmy zatem, że przerzucimy resztę siana do sąsieka, założymy skrzydło okna na zachodniej ścianie, wydoimy kozy, weźmiemy ze strychu specjalne buty i idziemy na poszukiwanie skarbu. 



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Gdy przyszłe wydarzenia są już gotowe



Gdy przyszłe wydarzenia są już gotowe, to brakuje tylko przywołania.  A że człowiek głupi, głuchy i ślepy na ogół, no to potrzebny jest telefon albo głośne szczekanie psów.
 O matko, ktoś jedzie! Zabłądził , czy do nas?
A widzisz! Mogłaś się rano uczesać, mogłaś? Twarze matki i córki ekspresowo przemyć chusteczką dada, zdążyłaś?
Aaa, to pan listowy jedzie. 
To nie pan listowy. Dwóch mężczyzn, jeden młody, drugi bardzo młody, chłopiec właściwie. Siadamy pod renetą. Chłopiec nie słyszy o czym rozmawiamy, ale przygląda się nam uważnie i wyraźnie czeka na coś. W pewnym momencie jego oczy rozświetlają się jak gwiazdy - zobaczył właśnie narysowany w powietrzu znak  - chcesz papierosa?  Myślę sobie, może ma więcej takich szczęść, od których jaśnieją mu oczy?
Gość pokazuje zdjęcia w swoim aparacie, a ja patrzę i nie wiem. Obrazy, dużo obrazów, instalacje, jakieś płaskorzeźby ze skręconego papieru, obrazy i  oooo!  domy z mojej wsi. Nie poznałam ich, ale mówię - jak tu dobrze, w tym zakątku! To przecież u was, za drugim zakrętem. Uśmiechnięta twarz dziewczyny. Pewnie mocna, bo nie łatwo jest żyć z artystą.
Czekamy na Pawła. Panowie badają się ostrożnie i jest dobrze.
Za dwa dni jedziemy do młyna.
  



Chłonę wnętrze, a ono  układa mi się w środku jak dobrze znany film. Jest tak, jakbym chciała żeby było, mimo, że przecież nie znam. W filmie jest archiwalna scena, ze wspólnym malowaniem wielkiego obrazu. Klęczymy w czwórkę na podłodze i w gęstą fakturę dżemu z czarnych porzeczek wtykamy zapałki. Obraz leży, ale nie mamy wątpliwości, że ma i swoją górę i swój dół.
 A tutaj pod ścianą stoi perkusja! Przywołana?
Wspomnienia ocierają się mięciutko. Pijemy słodką herbatę. W domu nie pijemy nigdy słodkiej.




To drzewo ma poskręcany ze starości pień. Widać wyraźnie powrósła, które go tworzą. Może to  owocowa siostra, naszej hyczki, z której nie uciekł Uciekinier?



Na stół wbiega co chwilę wielki szczur i porywa kolejne maślane ciastka, upieczone przez mamę Młynarza. Chowa je skrzętnie w swojej spiżarni za zasłonką




Mam już swoje dwa ulubione obrazy - wodę i początek z krzesłami. Zwłaszcza te dwa krzesła nie dają mi spokoju, przyciągają nieustannie. Co chwilę spoglądam, nie oceniam, nawet uswajać nie muszę, bo same się uswoiły. Młynarz widząc naszą grę, mówi - ten obraz tu zostanie. On nie wie przecież, że wszystko musi przegrać z zakupem opału.
W czasie, gdy kobieta marzy, mężczyźni planują. Młynarz chciałby stworzyć miejsce dla innych. Sam jeszcze nie wie,  czym ono miałoby być. Warsztaty? Dom Sztuk Różnych? 
Paweł ma doświadczenie w tworzeniu takich miejsc i w pracy z ludźmi. Młynarz jest wypełniony po brzegi energią. Bardzo bym chciała żeby to spotkanie wydało plon. Żeby nie rozwiało się jak dym. Młynarz już znalazł kogoś, kto chciałby i może czeka? Pokazuje nam małą karteczkę, na której jakiś chłopiec namalował zwykłymi pisakami, kolorową mozaikę. W doborze kolorów i ich wzajemnym przenikaniu nie ma bylejakości. Coś może z tego będzie.
Musimy już wracać do domu.
To ja wam jeszcze zagram.
Przecież wcale na to nie czekałam. 
Bardzo czekałam.
Straszliwy łomot uderza w ściany, w powietrzu wiruje pył.
Cholera, o to właśnie chodziło! Pierwsze ruszają nieśmiało, śmieszne haftowane buty. Odgina się poła niby wojskowego płaszczyka i  mam teraz jedno skrzydło do latania. Żadne wstydy i dobre wychowania nie mają już do mnie dostępu. Jeszcze tylko wyciągam z kąta przerażoną Weronikę, odklejam przywarte do  jej uszu ręce ... i ... HEEEJAAA!



Tańczymy wariacko, bez żadnej myśli jak to wygląda, bo i po co.
I tylko żałuję, że nie ma z nami Marty, bo  z nią jeszcze nigdy ...
















Musimy już iść do domu.
Mijamy piękne krzesła. Jedno jest nieparzyste - chcecie?
Nasze roześmiane gębule odpowiadają same...




Później, 
w ciemnościach,  eksplodują białe smugi mleka. To zamiast spadających gwiazd, których w tym roku nie udało mi się zobaczyć. Przepraszam was, kozuchy, ale czasami muszę inaczej.




To wszystko było na wsi i o wsi.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Żywioł ludzki






Mała Marianna zgubiła w trawie dzwoneczek.   Ważny dzwoneczek, od  ważnego człowieka.  Człowiek jest już od wielu lat mieszkańcem przepastnej przeszłości, ale
 dzwoneczek wisiał przy klamce domu.  Teraz.
Przy klamce, na chwilę pozostało puste, bezdźwięczne miejsce.  Ciiiii ...
 Dzisiaj dzwoneczek pozwolił się odnaleźć  i  znów dzwoni   dzyń dzyń ...  Dobrze to robi wypaczonym drzwiom, więc lubią go mieć.




Od dwóch miesięcy otacza mnie żywioł ludzki. Pulsujący, oddychający w różnym rytmie, zbliżający się i oddalający, według sobie znanego klucza. Fascynujący odmiennością lub znienacka wrzucający klocki, pasujące idealnie do mojej układanki.  Czy to możliwe?  Możliwe.
A ja, wiejski dzikus, przez cały rok zakiszona we własnym sosie -  bez szans na błogosławiony dystans - teraz żyję w nieustannym oszołomieniu. Pasę się cudzym widzeniem mojej codzienności i oswajam ją na nowo. 
W ostatnim czasie  dostałam wiele niewymiernych podarunków od nieznajomych ludzi.
 Zostałam też wspaniale obdarowana przez blogowych przyjaciół, którym jeszcze raz najpiękniej dziękuję! 




                                od  Doro
                                      Asi i Wojtka
                                      Sarenzir
                                      Megimoher
                                      Aradhel

Sprawiliście mi wielką radość!


Nie umiem sprostać wymogom regulaminu. 
86 blogów, które obserwuję, nieodmiennie mnie zadziwia, raduje, uczy, uspokaja, porządkuje, złości, porusza i inspiruje.
Wszystkie są na swój sposób najważniejsze, zależnie od moich nastrojowych głodów.




Czas płynie wartko, odmierzany przygotowywaniem posiłków i pracami gospodarskimi. Zawartość czasu w czasie jest różnorodna i nie wiem od czego zależna.



 Obiecuję, że znajdę chwilę skupienia i napiszę siedem rzeczy. To będzie największa niespodzianka dla mnie samej, bo naprawdę nie wiem co napisać. No może tylko to, że:
1) jako nastolatka, chłonąca muzykę głową, sercem i trzewiami - marzyłam o graniu na perkusji. Nigdy nie rozpoczęłam nauki w tym kierunku, ale dwa razy, krakowska, przyjacielska grupa "Zoopaws", pozwoliła  mi walić w swe bębny! Szło mi beznadziejnie ... To co w duszy grało i bębniło w niesamowitym rytmie, nijak nie potrafiło wyjść na zewnątrz ... Czy miało to wpływ na to, że później zostałam dziewczyną  gitarzysty? :)