środa, 16 marca 2011

Oktet meeeeeeezzoforte










                                                                      Są już wszystkie. Komplet. Gaja też potrzebowała pomocy, kolejny ciężki poród. Główki się pozamieniały z zadkami. Na szczęście młoda mama, po krótkim odpoczynku poczuła się na tyle dobrze, że samodzielnie zajęła się swoimi dzieciakami. Gaja + jedna rolka papieru toaletowego i było super.
I teraz, gdzie się nie spojrzy, migają przed oczami biało czarne plamki. Migają w poziomie, w pionie i na ukos ... Tylko Marcjanna, w oślich barwach się wyróżnia i dobrze. Kozie mamy, jak zwykle, faworyzują i hołubią synków, zaniedbując mlecznie córeczki. Trzeba pilnować, bo małe dziewczynki szybko chudną. Pilnować, czyli kilka razy na dzień, taką zołzę przytrzymać za rogi i dopuścić do wymienia nielubianą płeć piękną.
Byłoby cudnie, ale dla równowagi pomiędzy cudnością i nie-cudnością, jeden z koziołków jest kaleki. Najmniejszy i najsłabszy, więc jemu się to przydarzyło. Prawdopodobnie nadepnięty przez własną matkę (często się to dzieje bez żadnych konsekwencji) w jakiś szczególnie nieszczęśliwy sposób, stracił chyba przewodzenie nerwowe w przedniej nóżce. Kości, stawy, ścięgna - nie uszkodzone, a nóżka chodzić nie chce ...
I tak kica jak zajączek. Biedny kicuś, nie nadąża za stadem, z trudem próbuje uczestniczyć w rówieśniczych zabawach. Bardzo lgnie do ludzi i bardziej nas szuka niż matki. Jest w swoim nieszczęściu bardzo dzielny, jego wola życia jest niesamowicie silna, pije mleko za dwóch.
No i co z tobą będzie kicusiu? 



Odegnawszy ponure myśli zadaję zagadkę: co to za drewno? Było to "coś" ( uwaga podpowiedź! ) bardzo starego i poległo pod uderzeniem wiatru. Twarde, palone wydziela dosyć dziwny zapach. Dla ułatwienia eliminuję dąb, buk, jesion, klon, brzozę, popularne drzewa owocowe.





czwartek, 10 marca 2011

TRALALA MAM CDMA!

Od dzisiaj  zamiast 6 KB/s jest ok. 70 :):):)
A w jednym momencie to szum taki poszedł i wiatr przez dom przeleciał, a my co to? A to 150 było!
POZDRAWIAM  WSZYSTKICH
                                                  ŻYCZĄC  SZYBKICH  PRZESYŁÓW
                                                                                                            I  DOBRYCH  PRZESŁAŃ!

niedziela, 6 marca 2011

Jak zrobić z dwóch siedem

Wczorajszego mroźnego popołudnia, zrobiło nam się z dwóch siedem!
Klementyna już poprzedniego dnia pobekiwała coś na ten temat, często przychodziła się przytulać i wkładać głowę pod rękę. Nie było w tych przyjściach niepokoju i prośby o pomoc, tylko taka jakaś wzmożona potrzeba kontaktu. Widać było, że poród już blisko. No i zgodnie z zapowiedzią, następnego dnia szybciutko i bez żadnych kłopotów urodziła dwójkę koźląt. O ulubionej koziej godzinie - po 14 tej. W swoim ulubionym miejscu - byłej stajni. W czasie gdy pierwsze koźlątko gramoliło się już mozolnie do wymienia, a drugie było w trakcie wylizywania, Klementyna, nie rozpraszając się zbytnio - urodziła trzecie...
Jakie są koźlęta? Oczywiście łaciate, tak jak syn Matyldy, który nareszcie doczekał się imienia  - Rumpel.
Spodziewaliśmy się, że z drugą kozą nie będzie tak sielankowo. I rzeczywiście nie było. Gerda jest dziwną kózką - zagubiona, niepewna, przeganiana przez inne kozy z kąta w kąt. I mimo, że zwierzęta stojące najniżej w stadnej hierarchii, zazwyczaj lgną bardziej do ludzi, ona nie, zawsze gdzieś z boku.
 Gotowa  do porodu dużo wcześniej od Klementyny, przez długi czas nie mogła sobie znaleźć odpowiedniego miejsca. Chodziła to tu, to tam, kładąc się w przeróżnych miejscach i żadne jej nie odpowiadało. Początkowo nie interweniowałam, mając nadzieję, że natura podpowie jej najlepsze rozwiązanie, ale gdy ułożyła się na śniegu w pobliżu stróżującego psa, nie wytrzymałam! Śnieg pal licho, ale pies  nie szkolony w opiece nad rodzącymi... Namówiłam bidulę na powrót do swojego domu, gdzie szykowała się już Klementyna. No i stało się tak, że rodziły obydwie jednocześnie! Klema łatwo i bezproblemowo, a Gerda po kilku próbach poddała się i zrezygnowała. Okazało się, że jedna nóżka koźlęcia była podwinięta i blokowała wyjście na świat. Razem z poproszonym o pomoc sąsiadem-koziarzem,  powoli wyprostowaliśmy ją i maleństwo  wydostało się na zewnątrz. Gerda jednak była tak słaba i zmęczona, że następne musieliśmy "urodzić za nią". Uff, już po wszystkim.
Tak myśleliśmy, ale okazało się, że najtrudniejsze było jeszcze przed nami...
Gerda nie wstawała. Uniosła tylko głowę i patrzyła szklanym, niewidzącym wzrokiem prosto przed siebie. Nie szukała swoich dzieci, chyba w ogóle o nich nie wiedziała. Szybko podłożyliśmy koźlątka pod jej nos, mając nadzieję, że ich zapach ją "obudzi". Nic z tego. Sąsiad już poszedł do domu i dwie dzielne położne Magda i Weronika musiały zastąpić kozią mamę. W ekspresowym tempie zrywały z maleńkich  główek, błony płodowe,delikatnie oczyszczały zatkane śluzem noski. Gdy koźlątka już swobodnie oddychały, trzeba je było rozetrzeć wiechciami z siana żeby pobudzić krążenie krwi i osuszyć. Kiepsko nam to szło niestety, a czas naglił, bo na zewnątrz mróz srogi i mokre dzieciątka stygły z zastraszającą szybkością. Wspomogłyśmy się dwiema rolkami papieru toaletowego nie pachnącego, czyli nie śmierdzącego (dla Gerdy), ale efekt był i tak daleki od dokonań językowych Klementyny.
 No cóż ....
Przeniosłyśmy po kolei pięcioro koźlątek do dużo cieplejszej koziarni, w której do tej chwili królowała Matylda z Rumplem. Weronika włożyła na chwilę maluchy do tekturowego pudła, a ja szybko rozścieliłam przygotowaną wcześniej świeżą słomę. Klementyna przyszła razem z nami, a Gerdę musiałam przyprowadzić za rogi, bo zupełnie nie wiedziała co ma robić. W koziarni są dwie zagródki, więc rozdzieliłyśmy obydwie mamy od siebie. Klementyna niestety jest bardzo niemiła dla cudzych dzieci i zanim stado się ponownie połączy i dogada ze sobą, trzeba na nią uważać. Jeszcze tylko sprzątanie w stajni i można odpocząć.
Martwiliśmy się co będzie dalej z dziećmi Gerdy. Czy poczuje się matką i podejmie opiekę nad nimi? Podstawiłyśmy maluchy do picia siary i na szczęście nie było protestów ze strony G. Zaczęła je nieśmiało dotykać i wąchać, a już po chwili odpowiadała na ich piskliwe wołania. Wygląda na to, że wszystko będzie dobrze.


Minęły dwa dni. Łaciatkowo w porządku. Tylko Weronika i ja chorujemy paskudnie. Mimo gorączki i fatalnego samopoczucia trzeba przedpołudniami wykonać wszystkie obowiązki wobec zwierzaków. Za to później można z ulgą oddać się pod opiekę jedynego mężczyzny w rodzinie :):):)


Ciąg dalszy wkrótce - następna w kolejce Gaja.
A ja tak sobie dumam ... A ja tak sobie myślę ...
Może w dobie kryzysu wzrośnie popyt na kozy??? !!!


A póki co, może ktoś ma pomysł na imiona dla dwóch koziołków i jednej kózki? Na razie obdarowane imionami są tylko Roszpunka i zabawna osiołkowata Marcjanna.


Przepraszam za chorobową ( nie chorobliwą ) nieskładność tekstu.









Gerdowe bezimienne
Słabiutkie jeszcze.
Marcjanna - córka Klamentyny.
Najodważniejsza i ciekawska.
"Z twarzy" bardzo podobna do osiołka.















Roszpunka - j.w.
Największa specjalistka od ssania.















Śpią zawsze osobno
daleko od mamy Klemy


.